Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

wtorek, 25 marca 2008

niższość


Teraz myślę, że coś takiego już musiało we mnie być. Pewien rodzaj masochizmu, niezgody na siebie, poczucia niższości. Nie wiem, dlaczego u ludzi silnych, zrównoważonych, pewnych siebie odkrycie w kimś innym słabości powoduje specyficzną złość, nieodparta potrzebę zadania bólu. Oni doskonale wiedzą, należy uderzyć, jaką drażliwą sprawę poruszyć, za który sznurek pociągnąć. Nie trzeba być wybitnym psychologiem, aby wiedzieć, że wątłemu, słabemu fizycznie osoba mocniejsza, silniejsza, może, a nawet powinna okazać wyższość, swoją siłę. Okazanie siły jest jednocześnie potwierdzeniem bezsiły drugiego. Okazanie pewności siebie, zaradności, wiedzy jest tym samym potwierdzeniem niezaradności i niewiedzy. Jeśli widzisz kogoś wstydliwego, należy go jeszcze bardziej zawstydzić. jeśli czujesz, że twój rozmówca jest nieśmiały, trzeba go jeszcze bardziej onieśmielić. Jeśli wiesz, że on żyje z poczuciem winy, trzeba go jeszcze bardziej utwierdzić w tym, że jest winny. Ileż satysfakcji! Zadowolenia! Zwłaszcza gdy potrzeba poniżenia, upodlenia drugiej osoby wynika z doświadczenia własnego poniżenia!


Zawsze jest ktoś nad kimś. Zawsze jest ktoś nad tobą, a nad tym, który jest nad tobą, też jest ktoś. Silniejszy, pewniejszy, odważniejszy. Możesz być słaby, posiadać te same cechy, słabości i kompleksy co ten, którego będziesz poniżał. Ale umiesz je w danym momencie ukryć, zawoalować, odwrócić. I to cię stawia w uprzywilejowanej pozycji wobec niego.



Radosław Kobierski, Harar

poniedziałek, 24 marca 2008

Anastasis

Augustyn napisał gdzieś, iż modlić się - znaczy zamknąć oczy i uświadomić sobie, że Bóg teraz tworzy świat. Dodajmy: wierzyć - znaczy otworzyć serce i uświadomić sobie, że właśnie teraz odwalony został opieczętowany kamień, że teraz, właśnie teraz nad zimną ciemnością grobu zatriumfowały promienie wielkanocnego poranka.



ks. Tomáš Halik, Wydarzenie, które trwa, „Tygodnik Powszechny”

poniedziałek, 17 marca 2008

pępowina

Co spodziewa się osiągnąć dzięki swoim listom ta uparta, pozbawiona wdzięku kobieta? Czy nie widzi, że choćby nie wiedzieć jak cierpliwie dostarczała mu dowodów wierności, on nigdy nie ulegnie i nie wróci? Czyżby nie umiała przyjąć do wiadomości, że nie jest normalny? Powinna skupić swoją miłość na młodszym synu, a o starszym zapomnieć. Jego brat jest prostszym, bardziej niewinnym stworzeniem. Ma miękkie serce. Niech weźmie na siebie brzemię miłości do matki: niech usłyszy, że odtąd jest jej pierworodnym, najukochańszym. A wtedy starszy, nowo zapomniany, będzie mógł swobodnie pokierować własnym życiem.

Matka pisze co tydzień, ale on nie za każdym razem odpisuje. Zbytnio trąciłoby to wzajemnością. Odpowiada więc tylko co pewien czas, a jego listy są krótkie i mówią niewiele ponadto, że skoro je w ogóle napisał, to widocznie nadal pozostaje wśród żywych.

Właśnie to jest najgorsze. To potrzask, który matka na niego zastawiła, a on jeszcze nie znalazł sposobu, żeby się z niego wydostać. Gdyby zerwał wszystkie więzy, gdyby zupełnie przestał pisać, wyciągnęłaby najgorszy z możliwych wniosków; a on na samą myśl o rozpaczy, która by ją wtedy przeszyła, ma ochotę zatkać sobie uszy i oczy. Póki matka żyje, nie wolno mu umrzeć. Czyli póki jej życie trwa, on nie jest panem własnego. Nie może wystawiać go na szwank. Chociaż niezbyt siebie kocha, przez wzgląd na nią musi dbać o zdrowie, i to tak bardzo, że ciepło się ubiera, dobrze odżywia i tyka witaminę C. A już samobójstwo w ogóle nie wchodzi w rachubę.


J. M. Coetzee, Młodość

piątek, 7 marca 2008

czwarty

Trzej królowie ze Wschodu, prowadzeni przez gwiazdę, dotarli do Betlejem. Pokłonili się Dziecięciu, złożyli swe dary. Weszli do Ewangelii i ludzkiej pamięci, do dziś znajdujemy ich na płótnach wielkich mistrzów i wśród figurek w ludowych szopkach. Ich relikwie są czczone w kolońskiej katedrze, a cały chrześcijański świat wspomina ich w dzień Objawienia Pańskiego jako «for-pocztę» pogańskich narodów, które znalazły drogę z mroków niewiary do Światłości świata. Ostrzeżeni we śnie przez anioła, uszli przed podstępem Heroda i powrócili bezpiecznie do swych krain.

Pewna mało znana legenda wspomina o czwartym jeszcze królu, który wyruszył w drogę ze swymi klejnotami. Do Betlejem nigdy wszakże nie dotarł. W swojej wędrówce napotkał mnóstwo ludzkiej nędzy. Stopniowo rozdał wszystkie skarby, jakie z sobą niósł. Wykupił jeńców, dał na utrzymanie ubogiej kobiecie, aby uratować jej dzieci przed śmiercią głodową. Kiedy nic mu już nie zostało, sprzedał sam siebie na galery, by uchronić innych. Nie tygodnie, nie miesiące – trzydzieści trzy lata trwała jego wędrówka, nieustannie przerywana coraz to nowymi spotkaniami z ludzkim cierpieniem. Gwiazda betlejemska dawno zgasła. Z królewskiego darczyńcy stał się żebrak, błądzący po mrocznym labiryncie świata. Szaro i chłodno było też w nim samym, jego dobre uczynki nie ogrzewały go bowiem; dręczyła go troska, że nie spełnił swej misji.

Kiedy dotarł do wielkiego miasta, poczuł, że jego wędrówka zbliża się do kresu. Na rynku zobaczył tłum, który złorzeczył prowadzonemu na śmierć skazańcowi. Ponieważ miał współczujące serce, postanowił towarzyszyć przestępcy w jego ostatniej drodze. Ludzie doprowadzili skazańca na skaliste wzgórze, zdarli z niego szaty i ukrzyżowali go między dwoma złoczyńcami. Nad jego głową widniał napis: To jest Jezus Nazareński, król żydowski. Było to napisane po łacinie, hebrajsku i grecku.

A kiedy w całej tej krainie zapadł mrok, zbłąkany ubogi król ukląkł pod krzyżem i wyciągnął w górę ręce. Zrozumiał, że umiera tu Ten, do którego żłóbka nie zdołał w porę przybyć. Tutaj nie jaśniała gwiazda, tutaj nie przemawiali aniołowie. Bóg milczał, i nawet słońce zakryło swoje oblicze. Dłonie wędrowcy były zupełnie puste. Jego myśli były bezładne, jego serce było wyschłe. Rozdał już wszystkie swoje uczucia, całą wiarę, całą nadzieję. Zrobiło się z niego puste naczynie.

I legenda – jako że legendy lubią dobre zakończenia dodaje: O godzinie trzeciej do dłoni króla skapnęła z krzyża kropla krwi. Miała barwę drogocennego kamienia, z którym kiedyś wyruszył w drogę. Wędrowiec doszedł do celu, drogocenny kamień zamienił się w krew zranionego serca, królewski darczyńca w żebraka, a żebrak w człowieka po królewsku obdarowanego. Wszystkie stacje jego wędrówki nabrały sensu. Tylko pozornie błądził; był prowadzony i przyszedł w porę.


ks. Tomáš Halik, Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe. Labiryntem świata z wiarą i wątpliwościami

czwartek, 6 marca 2008

samorealizacja

Wiara oznacza przezwyciężenie koncentracji na sobie samym, oznacza otwartość - w tym oczywiście także otwartość na drugich. Wiara nie upatruje, jak «psychologia humanistyczna», jedna z ostatnich ideologii późnego modernizmu, ostatecznego celu życia w «samorealizacji». Można by raczej powiedzieć, że samorealizację widzi się w przekroczeniu samego siebie. Z punktu widzenia wiary samorealizacja jest ubocznym, towarzyszącym produktem przekroczenia samego siebie; jest to wartość, którą otrzymują dodatkowo ci, co w pierwszym rzędzie szukają czegoś innego. Przypomnijmy sobie paradoksalne słowa Chrystusa: Kto miłuje swoje życie, straci je; kto je stawia dopiero na drugim miejscu, ten je znajdzie... Kto najpierw szuka królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, temu wszystko inne będzie dodane... Jeżeli ziarno pszenicy nie padnie w ziemię i nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przyniesie plon obfity.

Wiara zamienia życie z monologu w dialog, wskazuje na horyzont «Ty», który jak to przekonująco pokazał zwłaszcza Martin Buber - ze wszystkiego czyni «ty». W ideologii samorealizacji często kryje się niebezpieczeństwo narcystycznego obracania się wokół samego siebie. W wierze zawsze chodzi o «ty»; «ja» człowieka wierzącego konstytuuje się w relacji do Boga i do bliźniego.


ks. Tomáš Halik, Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe. Labiryntem świata z wiarą i wątpliwościami

środa, 5 marca 2008

wspólna teraźniejszość

Inny człowiek staje wobec mnie poprzez jakieś roszczenie, w którego następstwie powstaje we mnie poczucie zobowiązania. Świadomość tego, że drugi jest obecny, dopełnia sie jako świadomość roszczenia - roszczenia, które zobowiązuje. Oto do moich uszu dochodzi twoje pytanie. Jest chwila ciszy, wspólnej teraźniejszości. Oczekujesz na odpowiedź. Trzeba dać odpowiedź. To trzeba jest istotne. Dzięki niemu i w nim jesteś przy mnie obecny.

ks. Józef Tischner, Filozofia dramatu

niedziela, 2 marca 2008

wydanie

Czy to możliwe, żeby kochający Ojciec, który jest samą miłością, mógł wydać na śmierć swojego Syna? Czy to możliwe, żeby Bóg żądał od ojca zabicia syna? Nie wchodząc głębiej w interpretację historii Abrahama i Izaakaa, chcę podkreślić dwa momenty. Abraham, który cierpi na myśl o wydaniu własnego syna na śmierć, i Izaak, który boi się śmierci, ale idzie posłusznie z ojcem, bo mu ufa, są w tej historii obrazem Boga. Przechodząc do tego, co się dzieje z Jezusem: Bóg nie pozostaje poza - czy ponad - tą śmiercią, ale sam idzie na śmierć w swoim Synu.

ks. Tomasz Węcławski, Pascha Jezusa