Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

niedziela, 14 lutego 2010

powołanie


Jest taki okres w życiu, w którym dziwne rzeczy się dzieją. W tym czasie chłopcy pokrywają się pryszczami, rosną im nosy i uszy, włosy pod pachami i gdzie indziej, zmienia się im głos, niektórzy bardzo się wstydzą, bo to przejście do męskiej głębi poprzedzone jest dziwacznym skrzeczeniem, niektórym udaje się bez skrzeczenia, wracają po wakacjach i choć mają jeszcze bardzo dziecięce twarze, zaczynają brzmieć jak prawdziwi faceci, i wtedy mogą już kupić paczkę fajek w kiosku, bo sprzedawca nie patrzy na twarz, tylko słucha, a ze słuchu można im dać więcej, niż mają. Co odważniejsi próbują swoich sił w monopolowym, chcą w polu przy torach spróbować, a potem zwymiotować. Prawie wszyscy zaczynają interesować się dziewczynami, zaczynają ze sobą chodzić, jak to się mówi, zaczynają się nałogowo onanizować, gdy z tego chodzenia nici wychodzą. Dziewczyny lubią się przytulać, pogadać, wyjść, pokazać się, potańczyć, kino, te sprawy. Chłopcy są niecierpliwi, nie mogą unieść hormonalnego ciśnienia i muszą sobie pomagać, w samotności, w toalecie. Tak już jest i chyba tak będzie. Konflikt natury i kultury, przyzwyczajeń, nakazów rodziny, zakazów kościoła. I tak wszystko toczy się od wieków wypróbowanymi torami, każde pokolenie narzeka, ale każde przez ten okres przechodzi, a potem się wspomina i śmieje, przywołując na którymś rocznicowym zjeździe w liceum obrazy z czasów niespokojnych, z czasów niespokojnej ręki, z czasów niespokojnych snów. Niektórzy tego okresu nie chcą wspominać, bo był dla nich piekłem, tych jest mniej, ale są, są wśród nas, byli i będą. Tak jak ja. Mój pociąg wykoleił się w pewnym momencie, wagony wiozące geny, geny do stacji męskość, przeszły jakąś straszliwą mutację, wszystko zwariowało, zamieszkałem w obcym ciele, które stało się więzieniem pilnowanym przez podłego klawisza, tym klawiszem była moja matka, która pastwiła się nad moją duszą, nie chciała widzieć tego, co było widoczne, tego, co inni widzieli i śmiali się, kpili lub zawieszali współczujące spojrzenie. Współczucie, najgorszy z odruchów. Współczucie jest gorsze od kiły, bo zabija, zabija z zatroskanym obliczem, współczucie to największe z kłamstw, bo pod jego skórą siedzi diabeł. Najczęściej współczuje się dlatego, że ma się dogłębną satysfakcję, że coś takiego ciebie nie spotkało, to całe współczucie to po prostu pewien rodzaj radości. Patrzysz na człowieka bez nóg i myślisz, biedny, ale w sercu masz radość, że to on nie ma nóg, że to nie ty siedzisz na wózku. Albo na plaży. Widzisz chłopaka z piersiami i zaczynasz się śmiać albo współczujesz, myśląc, biedny, kto go zechce, jaka dziewczyna będzie się chciała kochać, chodzić, całować z taką efemerydą. To piekło, to było piekło i nikt nie chciał pomóc, a własna matka potęgowała je. Przejrzałem ją dokładnie, zrozumiałem, że moje piersi są dla niej gwarantem spokojnej starości, wiedziała, że mnie żadna nie zechce, że ja sam nie będę próbował, bo się przed żadną nie będę miał odwagi obnażyć, że będę z nią siedział całe życie, bo ona jakoś swego na nowo nie chciała układać, na nawrócenie ojca też nie czekała. Po prostu pewnego dnia poczuła się dobrze w tej dwupokojowej klatce dla ludzi, poczuła się doskonale z synem, który dziwnie się rozwijał, ale ten wybryk natury dawał jej gwarancje, że to ona będzie jedyną, jedyną i do końca, do samej śmierci. Morderstwo, duchowe morderstwo na własnym dziecku. A ja żyłem, wstydziłem się, płakałem, marzyłem o dziewczynie, bo choć moje ciało było bardziej pokrewne kobietom, to w środku, w środku byłem prawdziwym chłopakiem, takim, który chce się z nimi całować, chodzić do kina, migdalić się. Ja mogłem tylko o tym śnić i słuchać na przerwach w liceum, jak inni opowiadają, jak tymi opowieściami kaleczą mnie, kaleczą moją duszę, kaleczą moje ja, ale co oni mogli wiedzieć. Dla nich to ja byłem Ksiądz, tak sobie wszyscy ubzdurali, ubzdurali, że ja się szykuję na księdza, do seminarium, bo o pedalstwo nikt mnie nie podejrzewał, z dziewczynami postępowałem normalnie, naturalnie, do pewnych granic, granic, których nie mogłem przekroczyć, stąd te wnioski seminaryjne. Biły się we mnie dwa światy, chciałem się pozbyć piersi, a z drugiej strony chciałem mieć spokój, spokój od wszystkiego, wszystkich. Chyba tak rodzi się ucieczka, którą niektórzy mylą z powołaniem. To ona ubiera cię w to powołanie, to ona ci je załatwia, podtrzymuje i utwierdza. Czasami to ludzie, rodziny, opinia publiczna decydują o twoim życiu, dzięki nim w pewnym momencie zaczynasz wierzyć w kłamstwo i tłumaczysz je potem jakąś absolutną prawdą, prawdą objawioną, z góry objawioną. To przezwisko, ten Ksiądz, przywarło do mnie, wszyscy tak mówili, ale ja sam jeszcze w to do końca nie uwierzyłem, dla mnie to było coś odległego, choć wartego zastanowienia się, bo ucieczka i spokój dają wytchnienie, ale tylko na pewien czas, a może da się tak żyć i życie przeżyć...


Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Raz. Dwa. Trzy

czwartek, 11 lutego 2010

dzieło


Bestseller to książka, w której czytelnik ma wrażenie, że kartki same się przewracają - tak szybko się ją czyta. Udane dzieło kreatora światów poznajemy po reakcjach odwrotnych: „czytałem coraz wolniej, bo nie chciałem opuścić tego świata”.

Z „Tygodnika Powszechnego”