Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

poniedziałek, 27 września 2010

w końcu ktoś mnie rozumie...

Kolekcjonowanie książek przypomina akt masturbacji - odbywa się w samotności - powiada Umberto Eco. Jest to myśl prosta i celna jak ejakulacja. Zbieranie książek ma też, jak sądzę, jeszcze tyle wspólnego z masturbacją, że pozostaje po niej bezbrzeżny smutek. Nie jestem jakimś namiętnym kolekcjonerem, mówię to raczej intuicyjnie, ale imaginuję sobie, że kolekcjoner, spoglądając na swoje półki uginające się od woluminów, musi czuć ów bezbrzeżny smutek, a przynajmniej melancholię. Jak ktoś tak zaciekle kolekcjonuje książki jak Eco, musi być już mocno wyczerpany, poza tym kolekcjonowanie czegokolwiek to jest zajęcie rozpaczliwe, podnieca nas właściwie tylko wtedy, gdy wykonujemy nerwowe bądź systematyczne ruchy w celu znalezienia tego unikatu, którego nam do kolekcji brakuje, wpadamy w rozpacz, gdy kolekcja staje się kompletna, a potem umieramy ze świadomością, że ktoś tę cenną kolekcję roztrwoni. Względnie umieramy niespełnieni i też pełni rozpaczy, bo do osiągnięcia pełni zabrakło nam jednej rzadkiej sztuki, bez której kolekcja traci sens. Tak czy inaczej - na końcu zawsze jest klęska, to rzeczywiście tak jak z masturbacją. Pozbądźmy się jednak złudzeń w jednej kwestii, tym się różni masturbacja od kolekcjonowania książek, że masturbacja ma przed sobą wielką przyszłość, kolekcjonowanie książek - chyba niekoniecznie.

Tym zawiłym wywodem zmierzam do tego, że przeczytałem właśnie absolutnie obłędną książkę, a Umberto Eco jest jednym z jej twórców - cytat na początku tego felietonu właśnie z tej książki pochodzi. To znaczy uściślam: książka ta będzie obłędną lekturą jedynie dla tych, którzy - będę się trzymał metafor cielesnych - nad proste rypanie przedkładają niejaką finezję sztuki miłosnej. Jest ona poświęcona bowiem pewnej niebezpiecznej dewiacji, schorzeniu, które stoi z pewnością za rozpadem niejednego związku, jest ta książka mianowicie poświęcona miłości do zadrukowanego papieru.

Lektura owa, to zapis rozmów, jakie przeprowadzili ze sobą Jean-Claude Carriere i Umberto Eco, ma ona dla nas tytuł orgazmatycznie optymistyczny: "Nie myśl, że książki znikną". To jest "Pieśń nad pieśniami" na cześć - tym razem nie zmysłowego ciała, ale nadpleśniałego papieru. Nad "Pieśnią nad pieśniami" ma jeszcze tę zaletę, że jest bardzo dowcipna i pełna anegdot.

Dla mnie woń książki - tej prosto z drukarni, jak i starej, nawet nieco nadgniłej, to obok zapachu pasty do podłogi i smoły chyba najpiękniejsze zapachy. Wcale nie ironizuję, zapach książki, pasty i smoły budzą w mojej głowie, poprzez zmysł węchu, ważniejsze konotacje niż zapach fiołków w Neapolu, że pozwolę sobie na lekką trawestację pewnego znanego cytatu.

Już od dawna słyszę, że książki się kończą, że za chwilę nie będzie książek papierowych, będą tylko e-booki czytane na tabletach, a tymczasem książki wciąż są i jest ich coraz więcej. Oczywiste jest, że mamy do czynienia z kryzysem czytelnictwa, z pewnością jednak nie mamy do czynienia z kryzysem wydawania książek. Im mniej książek ludzie czytają, tym więcej ich się wydaje - niebrzydki paradoks.

Bo drukowane książki są jak Belgia - od kiedy pamiętam, Belgia nieustannie się rozpada, od kiedy nauczyłem się czytać, książki nieodwołalnie wymierały, tymczasem Belgia trwa uparcie i trwają też książki. A co się stało, dajmy na to, z dyskietką? Gdzie jest kaseta VHS? A kaseta magnetofonowa? Wszystkie te rewolucyjne wynalazki po krótkim, choć burzliwym życiu znalazły się na śmietniku historii myśli ludzkiej. Drukowana książka trwa od ponad 550 lat. Kto pamięta - oprócz maniaków oczywiście - nazwisko wynalazcy kasety magnetofonowej? Każdy zaś - prócz milionów zatwardziałych analfabetów, ma się rozumieć - pamięta doskonale nazwisko faceta, który wypuścił pierwszą drukowaną książkę, w tamtych czasach dość duży bestseller swoją drogą. Bo doskonałość książki, powiadają Carierre i Eco, polega na tym, że nic lepszego wymyślić się nie da, nic doskonalszego służącego do czytania, oczywiście. Książka jest bowiem jak koło - lepszego koła, jeśli chodzi o kształt, wymyślić się nie da. A bez koła żyć nie potrafimy, tak jak bez pisma i książek.

Właściwie to jedyny, choć monstrualny problem z książkami polega na tym, że jest ich zdecydowanie za dużo. Żyjemy w zdumiewającym świecie, w którym co prawda wszyscy odwracają się od tradycyjnych drukowanych książek, a jednocześ-nie książek wciąż przybywa. W średniowieczu, jak podaje Eco, wybitnie zaopatrzona biblioteka składała się maksymalnie z czterystu woluminów. Dziś to jest śmieszna liczba, pokażcie mi bibliotekę, która ma czterysta książek, tyle to ja powinienem usunąć z mieszkania, bo nie mam miejsca na nowe. Ale o ile średniowiecznemu mądrali wystarczało przeczytać te czterysta ksiąg, żeby być największym erudytą w królestwie, dziś przeczytanie choćby czterech tysięcy książek nie załatwia sprawy. Ujmę rzecz opisowo: dziś nawet największy erudyta, głusząc laskę swoją wiedzą z przeczytanych książek, może się przykro potknąć. Bo nie czytał, dajmy na to, Janusza Leona Wiśniewskiego i Małgorzaty Kalicińskiej, a dziewczyna zna ich na wyrywki, nie zapoznał się z fundamentalnym dziełem doktora Dukana "Nie potrafię schudnąć" - ona się zapoznała wnikliwie, on ze swoim Kierkegaardem czy innym Dostojewskim, na których stracił trzy dioptrie, leży przy niej i kwiczy. Co to znaczy? Tylko tyle, że dziś po prostu nie można być erudytą, nie ma na to szans. Można być erudytą w wąskiej dziedzinie, erudytą w ogóle - nie sposób. O ile kiedyś całego życia wystarczyło na to, by przeczytać wszystkie istniejące na świecie książki, i to po kilkakroć, jeśli się miało szczęście nie zostać ofiarą czarnej ospy, to dziś, nawet gdybyśmy odżywiali się wyłącznie rybami gotowanymi na parze i warzywami, nie pili, nie palili i uprawiali jogging dla zdrowia - nijak nie zdążymy przeczytać nawet setnej części książek, jakie napisano. Mam tu na myśli jedynie książki, które warto przeczytać, nie liczę tych niewartych lektury.

I ja, rozkoszując się książką przekonującą, że książki nie znikną, mam jednocześnie dojmująca świadomość, że coraz szybciej znika czas, który powinien być nam dany na te lektury. Im bardziej książek przybywa, tym szybciej życia ubywa, jakoś mi się ta zależność nie podoba.

Krzysztof Varga, Książki nie zginą, Duży Format