Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

sobota, 9 maja 2009

prośba


widzi twarz wściekłego ojca i jego rękę, która ściska go za kolano, a potem wraca, by spleść się z drugą dłonią do modlitwy, słyszy jego szept z bliska, bardzo bliska, czuje gorące powietrze z jego ust w swoim uchu, pogodomy po mszy, jo ci dom spać na kazaniu, już nie zaśnie, choć jest niewyspany, a do końca nabożeństwa jeszcze dużo czasu, klęka, wstaje, śpiewa, uważa, żeby się nie spóźnić z żadną czynnością, pierwszy wyskakuje do komunii, a potem w ławce modli się długo, najdłużej, modli się do połkniętego kawałka, żeby go ochronił, żeby ojciec zapomniał, żeby nie bił, żeby dał się przeprosić, ale w domu czeka nieuniknione, pejcz, krzyk, łzy i ból aż do wieczora, przez całą noc, do rana, i nienawiść, postanowienie, że jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz, ale kiedyś na pewno, kiedyś na pewno rozliczy się z każdego uderzenia, dokładnie, bez przeoczeń, kiedyś, ale na razie słucha, od dziś co niedziela po mszy będziesz musioł mi opowiedzieć, co farorz godoł na kazaniu, a tak, żebych wiedzioł, że do ciebie dotarło, na razie słucha i przez cały tydzień śni kazanie proboszcza, co noc inna wersja, kiedy nadchodzi niedziela, sam nie wie już, co mu się śniło, a co ksiądz rzeczywiście mówił, choć słucha go uważnie, nawet nie drgnie, wyprostowany, słucha całym sobą, jakby uszu mogło zabraknąć, żeby usłyszeć wszystko, jakby musiał wchłonąć homilię przez skórę, prosto do krwi, słucha, ale nie rozumie, miesza, nie potrafi, modli się, żeby zrozumieć, ale już wie, wie, że to nie ma sensu, zna zakończenie, po mszy ojciec zapyta, a on nie odpowie, nie będzie w stanie odpowiedzieć, więc po komunii modli się nie o przebaczenie, nie do połkniętego opłatka, ale patrząc pod ławkę, sięgając pod drewno, pod posadzkę, pod ziemię, głębiej, tam gdzieś, gdzie przewidziano dla niego miejsce po śmierci, tam, głęboko, szuka i wyczuwa obecność, więc modli się, żeby ojciec umarł, żeby nie przeżył tej mszy, żeby serce stanęło nagle i definitywnie, żadnych szpitali, karetek, odwiedzin, tylko zamieszanie, kostnica, pogrzeb, fałszywe łzy grobem, a potem wolność, wolność, modli się i czuje kuksańca, siada w ławce i widzi, że msza ma się ku końcowi, że już wszyscy dawno przestali się modlić, a ojciec zdziwiony gorącym szeptem, klejąc wąsy do jego ucha, pyta, coś ty, ogupioł, co tak dugo sie modlisz, a więc żyje, żyje i wyjdzie z kościoła, i zapyta go, i nie otrzyma odpowiedzi, a więc jeszcze nie teraz, wraca

Wojciech Kuczok, Opowieści przebrane

środa, 6 maja 2009

samość

Zmieniając kanały, Los zmieniał i siebie. Przechodził przez różne fazy, podobnie jak rośliny w ogrodzie, ale przechodził przez nie tak szybko, jak chciał, tak szybko, jak wciskał przycisk. Zdarzało się, że zmieniając programy, wypełniał sobą cały ekran, tak jak wypełniały go osoby pokazujące się w telewizorze. Manipulując przyciskiem, dokonywał tego, że ludzie jawili się przed jego oczami. Toteż nic dziwnego, że uwierzył, iż swoje istnienie również zawdzięcza tylko sobie; sobie i nikomu więcej.

(...) Dopóki nie patrzy się na ludzi, ludzie nie istnieją. Ukazują się tak, jak postacie na ekranie telewizora, dopiero wtedy, gdy człowiek skieruje na nich wzrok. I żyją w jego myślach, aż zastąpi ich nowy obraz. Tak samo działo się z nim, Losem. Patrząc na niego, inni sprawiali, że stawał się wyraźny, otwierał się, wyłaniał; nie będąc widziany, zamazywał się i rozpływał. Może wiele tracił, oglądając ludzi na ekranie telewizora i nie będąc samemu oglądanym?

(...) Kiedy inni zwracają się do nas, kiedy na nas patrzą, nic nam nie grozi. Nasze czyny są przez nich interpretowane w ten sam sposób, w jaki my interpretujemy ich zachowanie. Ludzie nie potrafią dowiedzieć się o nas nic więcej niż my o nich.

Jerzy Kosiński, Wystarczy być