Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

wtorek, 15 grudnia 2009

nieprawda


– Pamiętasz, kiedyśmy się widzieli ostatni raz? – mówi Santiago. – Chyba z dziesięć lat temu, pod klubem „Regatas”.
Wyszedł z kafejki, ruszył aleją w kierunku Malecón i zamiast schodami prowadzącymi do „Regatas”, powlókł się dalej jezdnią, bez pośpiechu, roztargniony, myśli: zdumiony tym swoim postępkiem. Daleko w dole widział dwie maleńkie plaże należące do klubu. Był przypływ, morze pożarło piasek, fale uderzały o nabrzeże, języki piany lizały platformę, teraz pustą, na której wiecie roiło się od kąpielowiczów i parasoli. Ile to lat nie kąpałeś się w „Regatas”, Zavalita? Ostatnio byłeś tu przed wstąpieniem na San Marcos, pięć czy sześć lat temu, wtedy wydawało mu się, że to tyle co sto. Myśli: teraz tyle co tysiąc.
– Jasne, że pamiętam, paniczu – mówi Ambrosio. – Tego dnia, kiedy się pan przeprosił z pańskim tatusiem.
Budowali basen? Na boisku do koszykówki dwaj mężczyźni w granatowych kombinezonach ciągnęli kosz; jeziorko, na którym trenowali wioślarze, chyba wyschło, czy Chispas wtedy jeszcze wiosłował? Byłeś już kimś obcym dla swojej rodziny, Zavalita, już nie wiedziałeś, jakie jest twoje rodzeństwo, co robią, w czym się zmienili i jak bardzo się zmienili. Dotarł do bramy klubu, usiadł na jednym ze słupków podtrzymujących łańcuch, budka strażnicza też była pusta. Mógł stąd widzieć Agua Dulce, plażę bez kabin, pozamykane kioski, okryte mgłą skarpy Barranco i Miraflores. Na kamiennym skrawku wybrzeża dzielącym Agua Dulce od „Regatas” mieszańcy i pospólstwo, jakby powiedziała mama, myśli: leżało tam kilka wyrzuconych na brzeg łodzi, jedna kompletnie podziurawiona. Zrobiło się zimno, wiatr targał mu włosy, czuł słony smak na wargach. Poszedł kawałek w stronę plaży, usiadł na burcie łodzi, zapalił papierosa: gdybym wtedy nie uciekł z demu, nigdy bym się nie dowiedział, tato. Mewy zataczały koła w powietrzu, przysiadały na skałach i zrywały się do lotu, nurkowały i od czasu do czasu wynurzały się z ledwie widoczną rybą w dziobie. Ołowianozielona barwa morza, myśli, szaroziemista piana fal łamiących się na skałach, od czasu do czasu dostrzegał połyskliwą kolonię meduz, pasma wodorostów, nie powinien był iść na San Marcos, tato. Nie płakałeś, Zavalita, nogi pod tobą nie drżały, on przyjedzie; a ty się zachowasz jak mężczyzna, nie będziesz mu się rzucać w ramiona, powiedz, że to kłamstwo, tatusiu, powiedz, że to nieprawda, tatusiu. W głębi alei pokazało się auto, jechało zygzakami, omijając wyboje, podnosząc chmury kurzu, i Santiago wstał, i ruszył na jego spotkanie. Czy muszę udawać, nie dać po sobie poznać, nie płakać? Nie, myśli, ;nie powinienem, może tamten jest za kółkiem, może zobaczy twarz tamtego? Tak, oto szeroki uśmiech Ambrosia za szybą auta, oto jego głos, dzień dobry, paniczu Santiago, i oto wysiada stary. Ile siwych włosów, myśli, ile zmarszczek mu przybyło i schudł, i ten jego łamiący się głos: chudzino. Nie powiedział nic więcej, myśli, otworzył ramiona, tulił go przez długą chwilę, i jego usta na twoim policzku, Zavalita, zapach wody kolońskiej, i twoje ochrypłe, cześć tatusiu, jak się masz, i tatusiu: kłamstwo, potwarz, nic z tego nie może być prawdą.
– Panicz nawet nie wie, jaki on był zadowolony – mówi Ambrosio. – Pan nie ma pojęcia, co to dla niego znaczyło, żeście się wreszcie pogodzili.


Mario Vargas Llosa, Rozmowa w "Katedrze"

1 komentarz:

Dobrawka pisze...

Rozmowa w Katedrze to zdecydowanie książka, która zrobiła na mnie największe wrażenie ze wszystkich, które kiedykolwiek przeczytałam. Czapki z głów przed Vargasem, panicze! Pozdrawiam.