Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

niedziela, 10 stycznia 2010

ona


W Paryżu mają Montmartre, w Amsterdamie Dzielnicę Czerwonych Świateł. Przykłady można by mnożyć. Zepsuty, pogański Zachód nie wstydzi się swoich domów publicznych, wybitych bordowym aksamitem sal, przytulnych, maleńkich pokoików. Oddziela je umowną granicą od reszty metropolii, tworzy legalne miasto w mieście. Miasto rozpusty, grzechu i rozkładu. Co więcej – trafiają się tam przeróżni zboczeńcy, jacyś Toulouse-Lautrecy, utrwalający obrazy występku przeciwko moralności i nazywający to bluźnierczo sztuką. Warszawa nigdy nie zhańbi się podobnym procederem. W katolickiej Polsce nie ma dzielnic rozpusty. Co prawda nie wiadomo dlaczego, niezależnie od tego, w jakim miejscu znajdzie się obserwujący rzeczywistość człowiek – czy to w szpitalu, autobusie, na ulicy czy przed telewizorem, pierwsze słowa cisnące mu się na usta brzmią nieodmiennie: „Ale burdel!”. Towarzyszy temu jednak zazwyczaj nie erotyczne podniecenie, ale zwykle kręcenie nawykłą do owego kręcenia głową. No cóż. Co kraj, to obyczaj. W Warszawie nie ma zatem dzielnicy-jawnogrzesznicy. Weźcie jednak do domu bezpłatną gazetkę studencką, a znajdziecie w środku różowe zaproszenie na pokaz fryzur intymnych. Jeśli chcecie skorzystać z usług silikonowej Joli („PROMOCJA!!! Trzecia godzina GRATIS!!!”), gotowej na wszystko Marioli, czy mogącej pochwalić się umiejętnością zrobienia szpagatu Violetty, nie musicie udawać się na specjalne poszukiwania. Wystarczy, że podejdziecie do któregoś ze spacerujących po ulicach kilkunastoletnich chłopców, roznoszących za grosze odpowiednie karteczki. Jeśli zaś jesteście zmotoryzowani, to karteczki same do was przyjdą i będą spokojnie czekać, zatknięte za wycieraczkę, aż załatwicie w ministerstwie wszystkie sprawy nie cierpiące zwłoki. Na zepsutym Zachodzie sex-shopy znajdują się głównie w wiadomych gniazdach odrażającej rozwiązłości. W ojczyźnie Papieża stoją sobie spokojnie, jeden obok drugiego, na stołecznej ulicy Jana Pawła. I to bynajmniej nie Woronicza.

Katarzyna Sowula, Fototerapia

Brak komentarzy: