Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

wtorek, 9 marca 2010

spowiedź rozłożona w czasie


Harar
Radosław Kobierski
wydawnictwo: WAB
stron: 249

Widzi pan, bo ja nie chcę o tym mówić. Ja nie potrafię o tym mówić. Ja bym chciał, żeby ludzie to przeczytali. Żeby pan to przeczytał. I to najlepiej w jakiejś powieści. W jakiejś fikcji. Nie żebym sam to napisał, tylko żeby pan to znalazł w czymś, co odkryłem u kogoś. To dlatego czytam tyle depresyjnych, fikcyjnych historii. To dlatego nie potrafię często znaleźć takiej historii, która mi odpowiada. Która mi opowiada. Mnie. To dlatego lubię „Harar”. „Senność”. „Gnoja”.
Chcę żeby ludzie, żeby pan to przeczytał. I żeby się ludzie, pan - litowali. Żebyście się litowali, bo nic się nie da zrobić.
I żebym ja mógł patrzeć jak to czytacie. Żebym widział - może przez moje łzy - wasze łzy, jak będziecie to czytali. Jak będziecie odkrywali tę beznadzieję. Dlatego lubię jak ludzie czytają to, co ja czytam, jak ludzie mnie od-czytują. Odkrywają. Jak ludzie widzą mnie w tej beznadziei i - nic nie mogą zrobić...

Po raz kolejny, piąty chyba - przeczytałem „Harar” Kobierskiego. Od jakiegoś czasu mierzyłem się, by zacząć pisać o książkach, a nie prze-pisywać je. „Harar” mnie do tego zmusił. Zawsze bałem się, że blog będzie ewidentną formą realizowania mojego ekshibicjonizmu. Spowiedź rozłożona w czasie - powie Kobierski. Dlatego przez dwa lata nie pisywałem, a jedynie prze-pisywałem. Nic to nie dało. Mój wybór tekstów i tak (za) wiele mówił o mnie. Niektórzy Czytelnicy nawet dziwili się, że takiego wyboru może dokonywać facet...

Więc zaczynam pisać. I zaczynam z grubej rury. Od „Hararu”. Od książki, która wiele mówi o mnie. Sam nie wiem co mówi, więc nawet Ci, którzy mnie znają, nie będą (chyba) w stanie odkryć podobieństw. Ale wiem, że mówi. Czuję to.

„Harar” czytywałem w różnym okolicznościach i pozycjach. W pracy, na leżąco, gadając z klientami przez słuchawki, w tramwaju, w pociągu, ostatnio - w autobusie, w depresji, zamyśleniu, przed snem i po sesjach. Łykałem ją, nie czując nasycenia. Trawiąc słowa, które grały we mnie, gdyż na tę grę pozwalałem. Od „Hararu” zaraziłem się słowo-twórstwem, grą, która z liter tworzyła sensy. Potem poszedł Kuczok, Myśliwski, Klimko-Dobrzaniecki, ostatnio Chutnik.

Ciekawe dla mnie było to, że w kilka dni po każdej lekturze „Hararu” zapominałem, o czym była. Wyparcie? Że niby książka jest dla mnie znacząca? że mówi o mnie to, czego nie chcę, by mówiła? Być może. Może być. Ale z tego powodu mam motyw, by czytać ją po raz kolejny i kolejny. Tak też było tym razem.

Lubię egzemplarz który posiadam. Pokreślony długopisem, jeszcze z czasów, gdy po książkach kreśliłem długopisem a nie zakreślaczem. Ale kreślony nie tylko przez mnie. Także przez tych, którzy ją ode mnie pożyczali. Wstydziłem się ją pożyczać. Bałem się, że ten, kto ją będzie czytał, znajdzie zaznaczone fragmenty i będzie się zastanawiał dlaczego wybrałem właśnie je.

Odkrywali. I co z tego?

Okładka - żadna nie oddaje tak sensu i treści książki, jak ta. Dorosły facet leżący nago w starej drewnianej dziecięcej kołysce. Leżący, albo - wciśnięty. Przez kogo? Przez życie? matkę? chorobę ojca? próbę wejścia w dorosłość? I drewniana sucha podłoga.

„Harar” to historia młodego mężczyzny, dla którego wchodzenie w dorosłość jest nieustannym rozliczeniem z trudnym dzieciństwem. Nieustannym, ale koniecznym. Nadopiekuńcza matka, toksyczne autorytety, poczucie niższości, niezgoda siebie takiego, jakim się jest... Wieczne sobą rozczarowanie.

„W izolatce, w której spędziłem najszczęśliwsze dni mego życia, uświadomiłem sobie, że muszę oderwać się od poczucia samoistności, od traktowania swojego życia jako sprawy nadrzędnej, uwolnić się od nienasyconego nigdy pragnienia, żeby zawsze być w centrum zainteresowania, a właśnie to wraz z dzieciństwem ostatecznie utraciłem. Moje cierpienie polegało na tym, że nie mogłem nieustannie być w centrum zainteresowania, kiedy przestawano mi poświęcać uwagę, rzucałem się w wir jakiejś nowej pasji tylko po to, żeby odzyskać utraconą pozycję, i w ten sposób, nie dając ani chwili wytchnienia tym, którzy musieli mnie podziwiać, wypalałem w nich od razu wszystko. I kiedy odchodzili wypaleni, całkiem już oczyszczeni, natychmiast rodziła się we mnie podejrzliwość, a później złość, że nikt mnie nie rozumie, że jestem absolutnie sam. Ta złość przeradzała się w poczucie winy, później w strach, że jestem nikim”.

Dopiero choroba ojca, a jeszcze bardziej - odkrycie jego tajemnicy sprawiło, że nieodcięta wcześniej pępowina mogła pozostać porzucona. Mógł rozpocząć się kolejny etap. Życie zaczęło się odmieniać dzięki spełnionej miłości i ojcostwu.

Nie wiem jak podsumować. „Harar” niesie dla mnie tyle treści, że nie jestem w stanie jej pomieścić. Muszę starać się ją odłożyć na bok. Treść i książkę. Odłożyć - żeby znów do niej wrócić. Jak zapomnę.


3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Tak... Jest to książka, którą pochłania się najgłębiej w siebie, przez oczy, przez usta, przez skórę... Każde słowo, każde zdanie - nie pozwalają oderwać się od lektury. To jakaś ukryta gradacja tajemnic, których czytelnik poszukuje brnąc dalej i dalej, strona za stroną. Niewątpliwie jest to książka najbliższa memu sercu. Tak.

p.s. pięknie napisane... :)

Anonimowy pisze...

pomijajac tresc (nie zeby sie dalo ja pominac), dla mnie przebijajace sie obrazki torunia sa tak bliskie, tak... hm, znane? niewiarygodna sprawa. ale 'kogo to obchodzi' ;)

zaczytany pisze...

czytałeś...? naprawdę?