Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

poniedziałek, 25 lutego 2008

ciepło

Kiedy wróciłem do domu dzień po ogłoszeniu wy­ników z egzaminu do liceum, zastałem tatę w bujanym fotelu, opróżniającego butelkę. Wtedy odbyliśmy jedyną rozmowę, któ­rą można by nazwać metafizyczną.

– Duży już jesteś, synku – był wstawiony i mówił, jakby przeżuwał resztkę zimnego obiadu. – Ależ ten czas leci.

– No, leci, tato.

– Ani się obejrzę, a już będziesz na studiach. No, no – pokręcił głową – wyrosłeś i zmądrzałeś.

Gdybyś wiedział, jak bardzo, pomyślałem, ale nie powiedziałem ani słowa. Pijany ojciec nie prowadził rozmowy, Chciał być wysłuchany.

– Chciałbym zobaczyć, jak ułożysz sobie życie. Chciałbym, żebyś miał dużo dziewczyn, tak, dużo dziewczyn. A co, myślisz, że ja ślepy jestem? Życzę ci ich nie tylko dla twojej przyjemności, chcę, żebyś nabrał doświadczeń i mądrze sobie wybrał żonę. Tylko żebyś mnie dziadkiem za wcześnie ni c zrobił. – Napełnił szklankę. – Zresztą zmądrzejesz, to zobaczysz. Ale wnuka to jeszcze bym chciał. Zobaczymy. Może doczekam. Może zaciągnął – nie stracę całkiem ciepła.

Ostatnie słowa powiedział wyraźniej, pewno chciał, żebym dobrze je zrozumiał. Nie zrozumiałem.

Masz mnóstwo ciepła powiedziałem i zrobiło mi się głupio. Nie tylko trafiłem kulą w płot. Płot runął.

Och, nie ojciec się uśmiechnął. Pomyślałem sobie dzisiaj, że życie to nieustanna strata ciepła. Noworodek ma temperaturę ciut, ciut wyższą od normalnego człowieka. Staruszek ma kilka kresek mniej, a potem przychodzi na niego taki dzień, że ciepło traci zupełnie i nabiera temperatury otoczenia. Każdego z nas to czeka, więc mnie też. Pociągnął ze szklanki, jakby wódka z sokiem jabłkowym mogła przedłużyć życie. Strata ciepła ma sens podwójny wyjaśnił. Pierwszy to taki, że umieramy. Drugi, cóż, rzecz bardziej skomplikowana. Przyszła mi do głowy, kiedy patrzę na ciebie. Jesteś mądry, ale naiwny. Chcesz kochać, ale nie umiesz. W twoim wieku byłem taki sam. Wtedy jesteśmy gorący. Chce nam się różne rzeczy robić, przytulilibyśmy całą kulę ziemską. Potem, z czasem, no różnie bywa. Stygniemy, potem okazuje się, że praca ważniejsza niż miłość, sztuka niż człowiek. I budzisz się nagle kompletnym pierdzielem bez serca nawet dla siebie samego. Obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. W ten czy inny sposób tracimy ciepło przez całe życie.

Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć, i żal mi było taty. Niewiele zrozumiałem z tego, co powiedział. Miałem wówczas własne mądrości i byłem zdania, że tato pieprzy dyrdymały, bo się upił.

Idź, idź rzekł nagle. Posłuchaj muzyki, co się będziesz nudzić.

Zrobiło mi się przykro, poszedłem, ale nie włączyłem wieży. Zastanawiałem się, czy mogę ojcu pomóc. Nic nie przyszło mi da głowy. No nie, myślałem, tak bardzo się myli. Śmierć to przecież nic strasznego.

Obudziłem się w środku nocy, przejęty myślą, że tato jednak umarł we śnie. Wślizgnąłem się do sypialni rodziców, mama leżała na plecach i chrapała przez nos. Ojciec spał w najlepsze.

Powyżej portret czuwał nad jego snem.


(…) W środku nocy gwóźdź wbity dziesięć lat wcześniej nie wytrzymał i portret spadł ze ściany. Obraz uderzył śpiącego ojca w skroń i zabił na miejscu.



Łukasz Orbitowski, Tracę ciepło


Brak komentarzy: