Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

czwartek, 27 listopada 2008

φιλία

Drogi Bernsteinie i drogi Neumannie,
albo
Drogi Neumannie i drogi Bernsteinie,

Nie wiem, od którego z Was zacząć, ja, który muszę skończyć.
Poproszono mnie, bym napisał do matki, co oznacza, że muszę mieć ponad czterdzieści stopni gorączki i niewiele godzin przed sobą. Co za pech, nieprawdaż? Umierać w wieku dwudziestu sześciu lat. I nie mieć nawet rodziny, której mogę powierzyć ostatnie myśli. Ale to nieszczęście stało się dzisiaj powszechne. Sądzę nawet, że nie mam prawa się skarżyć. W końcu umieram w czystym, białym łóżku, z piękną twarzą siostry Lucie nade mną. Nie gniję w błocie pomiędzy dwoma okopami; żyjący nie zobaczą gazu pęczniejącego mi w brzuchu, nie będą musieli znosić smrodu mojego rozkładu, nie będą musieli kilka tygodni po mojej śmierci, korzystając ze sposobności odzyskania terenów, posypać mnie palonym wapnem, żebym śmierdział nieco mniej. Jestem rozpieszczony: mam czystą śmierć, śmierć w szpitalu.
Przyjaciele, piszę ten krótki list, żeby Wam powiedzieć, że Was kocham, że odchodzę dumny, że Was poznałem, pełen pychy, że zostałem przez Was wybrany i doceniony, że nasza przyjaźń była z pewnością najpiękniejszym dziełem mojego życia. Przyjaźń to rzecz dziwna. Podczas gdy w miłości mówimy o miłości, między prawdziwymi przyjaciółmi nie mówi się o przyjaźni. Przyjaźń czynimy, nie nazywając jej ani jej nie komentując. Jest silna i cicha. Jest skromna. Jest męska. To romantyzm mężczyzn. Musi być dużo głębsza i solidniejsza niż miłość, skoro nie trwonimy jej głupio w słowach, deklaracjach, wierszach i listach. Musi być dużo bardziej satysfakcjonująca niż seks, ponieważ nie myli jej się z przyjemnością i świerzbieniem w ciele. Umierając, myślę o tej wielkiej, cichej tajemnicy i składam, jej hołd.
Przyjaciele, widziałem Was nieogolonych, ubłoconych, w złym humorze, kiedy się drapaliście, pierdzieliście, czkaliście, sraliście niekończącymi się biegunkami, a jednak nigdy nie przestałem Was kochać. Z całą pewnością miałbym za złe kobiecie, że naraża mnie na podobną nędzę, opuściłbym ją, znieważył, odepchnął. Nie Was. Wręcz przeciwnie. Za każdym razem, kiedy widziałem Was bezbronnych, kochałem Was jeszcze bardziej. To niesprawiedliwe, można powiedzieć. Ale mężczyzna i kobieta nigdy nie będą się kochać równie autentycznie jak dwóch przyjaciół, gdyż ich relacja jest zepsuta uwodzeniem. Odgrywają role. Gorzej, każde z nich szuka jak najpiękniejszej roli. Teatr. Komedia. Kłamstwo. Nie ma bezpieczeństwa w miłości, gdyż każdy myśli, że musi udawać, że nie może być kochanym takim, jaki jest. Pozory. Sztuczna fasada. Wielka miłość to udane i wciąż ponawiane kłamstwo. Przyjaźń to prawda, która się narzuca. Przyjaźń jest nagą, miłość jest upiększona.
Przyjaciele, kocham Was więc takimi, jacy jesteście. Neuman-nie, przystojny brunecie, zbyt inteligentny, zbyt uzdolniony, zbyt wstrząsany wątpliwościami, kocham cię. Bernsteinie, kocham cię, kiedy się dąsasz, kiedy malujesz, kiedy się wściekasz, kiedy świntuszysz z innymi mężczyznami. Tak, obydwu Was kocham niezależnie od sytuacji.
Nie pragnijcie, bym przeżył tę noc. Bo kiedy znów Was zobaczę, powiem Wam to wszystko na żywo, prosto w oczy i będziecie potwornie zawstydzeni. Jeżeli istnieje raj, życie po życiu, czekam tam na Was; chcę Was tam zobaczyć, jak przybywacie bardzo, bardzo starzy, bardzo, bardzo bogaci, obsypani honorami, z płótnami wystawianymi we wszystkich muzeach świata i nie spieszcie się, będę cierpliwy. Jeżeli nie ma nic, tylko nicość, umknę jej, myśląc o sile uczuć, które nas połączyły, i tym gorzej dla nicości, będę na Was czekał i tak.

Na zawsze Wasz przyjaciel,

Adolf H.

Eric-Emmanuel Schmitt, Przypadek Adolfa H.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

zdaje się, że to nie filia tylko skłonności homoseksualne...:P

pożycz tę książkę!!!

zaczytany pisze...

Owszem, jeden z nich miał skłonności homoseksualne, niejaki Bernstein. Ale autor listu jak najbardziej był heteroseksualny. Komu mam pożyczyć, Anonimie?