Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

środa, 22 kwietnia 2009

emocjonalny trup


Tego dnia wyszedł na zajęcia. Był poniedziałek. Czerwcowy poniedziałek i słońce świeciło, a niebo rozciągało się przezroczyście. Zwyczajny dzień. Kupił w kiosku „Gazetę Wyborczą”, żeby zająć czymś ręce i oczy w czasie trzydziestominutowej jazdy autobusem linii 195, który powinien dowieźć go z Ursynowa na Krakowskie Przedmieście.
Dowodzi to pewnego daru planowania (kupiona gazeta), jak i pewnej wiary w to, że autobus linii 195 dowiezie go z Ursynowa na Krakowskie Przedmieście w czasie, mniej więcej, trzydziestu minut (kupiona gazeta nie starczyłaby na dłużej). Dowodzi to zwyczajności dnia (poniedziałek) oraz miesiąca (czerwiec).
Słońce świeciło, kiedy stał na przejściu tyłem do prostopadłościanu Megasamu, a niebo rozpościerało się bez koloru. Zapaliło się zielone. Ruszył do przodu po pasach. Nim dotarł do skraju chodnika, uderzył go samochód (gazeta wypadła z ręki).
Przeleciał ze dwa-trzy metry, dzięki czemu znalazł się na przystanku autobusowym, co zamierzał, tak czy owak, uczynić, tyle że w sposób nieco bardziej klasyczny, mniej rzucający się w oczy.
Trudno zawyrokować, czy skonał w powietrzu, czy dopiero (nie minęła sekunda) na przystanku. Zgon nastąpił – jak później usiłowano stwierdzić – niemal natychmiast. Śmierć czysta i nierozciągnięta w czasie, prawdopodobnie bezbolesna: zbyt raptowna, żeby mógł sobie zdać sprawę z bólu.
Srebrny ford mondeo uderzył (następnie) w kosz na śmieci. Kierowca nie wysiadł – ogłuszony eksplozją poduszek powietrznych (i oślepiony feerią obrazów), stracił przytomność.
Z zielonego kiosku Ruchu wypadł sprzedawca. Korzystając z komórki (szara nokia), wezwał policję i pogotowie. Właśnie w takiej kolejności: najpierw należy ukarać, następnie uratować. Korzystając z innych komórek (także szarych), podniósł gazetę, która wypadła z ręki chłopaka. Udało mu się ją sprzedać za dwa i pół złotego jakiejś kobiecie. Wtedy poczuł się syto i dobrze. Miał po temu wystarczające powody: po pierwsze – pomógł w nieszczęściu, po drugie – zarobił na nieszczęściu, po trzecie – zabity młody człowiek był jego sąsiadem z góry (nigdy go nie lubił).
Sprzedawca sądził, że sprawiedliwości stało się zadość, że ten wypadek jest karą (dla młodego człowieka) za nocne hałasy oraz nagrodą (dla sprzedawcy) za coniedzielne chodzenie na mszę.
Pierwsza przyjechała karetka, po niej radiowóz (z Janowskiego, kilkaset metrów od miejsca wypadku). Lekarz stwierdził zgon, po raz pierwszy w historii tego ciała. I odmówił zabrania zwłok.
Takie są nowe wytyczne z Ministerstwa Zdrowia. W trakcie wdrażania kolejnej reformy zorientowano się w ministerstwie, że karetka nie jest karawanem. Dlatego: nie ma życia w ciele – nie ma karetki dla ciała. Poza tym kierowca (nieprzytomny) wymagał hospitalizacji. Nie mają miejsca. Mogą, oczywiście, przyjąć ciało w kostnicy Akademii Medycznej (na przykład), ale pod warunkiem, że ktoś je tam dostarczy. Oni nie dostarczą, bo nie mają stosownych prerogatyw. Mają tylko stosowny środek transportu. Środek transportu bez prerogatyw to jak życie bez sensu, zażartował lekarz. Mogą zapakować ciało w worek. Z grzeczności.
Po spisaniu odpowiednich danych policjanci puścili ambulans. Wezwana laweta odholowała forda mondeo na policyjny parking. Świadkowie złożyli zeznania wraz z adresami kontaktowymi, gdyby zaistniała konieczność wszczęcia dodatkowych postępowań wyjaśniających.
– Co tu wyjaśniać, panie władzo - przekonywał staruszek. – Trup jest trup. Chociaż szkoda chłopaka. No i jego rodziców, samo się rozumie, takie nieszczęście.
Pozostało ciało. Nie tylko w znaczeniu fizycznym, ale także w pozafizycznym znaczeniu problemu, co z tym ciałem zrobić, zwłaszcza w kontekście nowych wytycznych z Ministerstwa Zdrowia. Czekanie na nowsze wytyczne, znoszące wytyczne nowe (stare), w imię postępu i racjonalizacji służby zdrowia, z powodu zmiany układu partyjnego, nie wchodziło w grę.
– Sam nie wiem – powiedział jeden policjant do policjanta drugiego – jak to załatwić.
– Pierdolony pech – powiedział drugi policjant do policjanta pierwszego. – Gdyby nie ta wtopa, siedziałbym już w domu. Według grafiku skończyłem służbę godzinę temu. Dziewczyna mi się wścieknie.
Podeszła do nich kobieta. Przedstawiła się (Anna). Pokazała legitymację (jest lekarzem).
– Ja w zasadzie mogę panom pomóc, słyszałam niechcący rozmowę, a ponieważ jadę na Banacha, pracuję tam, mogę zabrać ciało, to nic wielkiego – zaproponowała.
Policjanci zastanowili się. W końcu przeważyła chęć pozbycia się kłopotu. Oraz uratowania związku z dziewczyną. Zgodzili się.
– Proszę dać mi pięć minut – powiedziała. – Pójdę po samochód.
Po drodze kupiła w kiosku gazetę (właśnie tę).
Policjanci pomogli jej załadować zwłoki do bagażnika starego passata kombi. Spisali ją i wsiedli do radiowozu. Sprawa załatwiona.

Ignacy Karpowicz, Cud

Brak komentarzy: