Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

piątek, 7 marca 2008

czwarty

Trzej królowie ze Wschodu, prowadzeni przez gwiazdę, dotarli do Betlejem. Pokłonili się Dziecięciu, złożyli swe dary. Weszli do Ewangelii i ludzkiej pamięci, do dziś znajdujemy ich na płótnach wielkich mistrzów i wśród figurek w ludowych szopkach. Ich relikwie są czczone w kolońskiej katedrze, a cały chrześcijański świat wspomina ich w dzień Objawienia Pańskiego jako «for-pocztę» pogańskich narodów, które znalazły drogę z mroków niewiary do Światłości świata. Ostrzeżeni we śnie przez anioła, uszli przed podstępem Heroda i powrócili bezpiecznie do swych krain.

Pewna mało znana legenda wspomina o czwartym jeszcze królu, który wyruszył w drogę ze swymi klejnotami. Do Betlejem nigdy wszakże nie dotarł. W swojej wędrówce napotkał mnóstwo ludzkiej nędzy. Stopniowo rozdał wszystkie skarby, jakie z sobą niósł. Wykupił jeńców, dał na utrzymanie ubogiej kobiecie, aby uratować jej dzieci przed śmiercią głodową. Kiedy nic mu już nie zostało, sprzedał sam siebie na galery, by uchronić innych. Nie tygodnie, nie miesiące – trzydzieści trzy lata trwała jego wędrówka, nieustannie przerywana coraz to nowymi spotkaniami z ludzkim cierpieniem. Gwiazda betlejemska dawno zgasła. Z królewskiego darczyńcy stał się żebrak, błądzący po mrocznym labiryncie świata. Szaro i chłodno było też w nim samym, jego dobre uczynki nie ogrzewały go bowiem; dręczyła go troska, że nie spełnił swej misji.

Kiedy dotarł do wielkiego miasta, poczuł, że jego wędrówka zbliża się do kresu. Na rynku zobaczył tłum, który złorzeczył prowadzonemu na śmierć skazańcowi. Ponieważ miał współczujące serce, postanowił towarzyszyć przestępcy w jego ostatniej drodze. Ludzie doprowadzili skazańca na skaliste wzgórze, zdarli z niego szaty i ukrzyżowali go między dwoma złoczyńcami. Nad jego głową widniał napis: To jest Jezus Nazareński, król żydowski. Było to napisane po łacinie, hebrajsku i grecku.

A kiedy w całej tej krainie zapadł mrok, zbłąkany ubogi król ukląkł pod krzyżem i wyciągnął w górę ręce. Zrozumiał, że umiera tu Ten, do którego żłóbka nie zdołał w porę przybyć. Tutaj nie jaśniała gwiazda, tutaj nie przemawiali aniołowie. Bóg milczał, i nawet słońce zakryło swoje oblicze. Dłonie wędrowcy były zupełnie puste. Jego myśli były bezładne, jego serce było wyschłe. Rozdał już wszystkie swoje uczucia, całą wiarę, całą nadzieję. Zrobiło się z niego puste naczynie.

I legenda – jako że legendy lubią dobre zakończenia dodaje: O godzinie trzeciej do dłoni króla skapnęła z krzyża kropla krwi. Miała barwę drogocennego kamienia, z którym kiedyś wyruszył w drogę. Wędrowiec doszedł do celu, drogocenny kamień zamienił się w krew zranionego serca, królewski darczyńca w żebraka, a żebrak w człowieka po królewsku obdarowanego. Wszystkie stacje jego wędrówki nabrały sensu. Tylko pozornie błądził; był prowadzony i przyszedł w porę.


ks. Tomáš Halik, Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe. Labiryntem świata z wiarą i wątpliwościami

Brak komentarzy: