Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

poniedziałek, 8 grudnia 2008

antykwariat

Sam antykwariat niemal wcale nie przynosi dochodów. To miejsce, gdzie pisze się i otrzymuje listy. Miejsce, gdzie oczekuje się na następne targi. W opinii dyrektora naszego banku to zbytek, na który ojciec może sobie pozwolić dzięki swoim sukcesom. Ale w rzeczywistości - rzeczywistości ojca i mojej; nie twierdzę, że rzeczywistość jest taka sama dla wszystkich - antykwariat jest prawdziwym sercem wszystkiego. To azyl dla książek, bezpieczna przystań tych wszystkich tomów, które ongiś z taką miłością napisano, a których teraz najwyraźniej nikt już nie chce.
I miejsce do czytania.
A jak Austin, B jak Bronte, C jak Charles i D jak Dickens. Tu uczyłam się alfabetu. Ojciec, trzymając mnie na rękach, przechadzał się wzdłuż półek, pokazywał mi litery i uczył je wymawiać. Tu także nauczyłam się pisać, przepisując nazwiska i tytuły na fiszki biblioteczne, które dotąd, po trzydziestu latach, nadal tkwią w naszej kartotece. Antykwariat był jednocześnie moim domem i miejscem pracy. Był dla mnie lepszą szkołą niż jakakolwiek inna, a później moim własnym uniwersytetem. Był moim życiem.
Ojciec nigdy nie wtykał mi do rąk żadnej książki ani żadnej nie zakazywał. Pozwalał mi w nich szperać i dokonywać własnego mniej lub bardziej właściwego wyboru. Czytałam więc krwawe opowieści o historycznych wyczynach, które dziewiętnastowieczni rodzice uznawali za stosowne dla dzieci, i gotyckie opowiadania o duchach, które z pewnością stosowne dla nich nie były; czytałam relacje z uciążliwych podróży przez pełne niebezpieczeństw kraje, podejmowanych przez damy w krynolinach, i podręczniki dobrych manier, przeznaczone dla panien z dobrych domów; czytałam książki z obrazkami i bez obrazków, książki po angielsku, po francusku, książki w językach, których nie rozumiałam, lecz mogłam wtedy snuć własne opowieści na podstawie kilku wyrazów, których znaczenia się domyśliłam. Książki, książki, ciągle książki.
W szkole te moje lektury zachowywałam dla siebie. Nieco z archaicznej francuszczyzny, którą poznałam ze starych podręczników, przenikało jednak do moich wypracowań i nauczyciele uznawali to za błędy ortograficzne, choć nigdy nie udawało się im ich wykorzenić. Czasami lekcja historii dotyczyła obszernego, ale przypadkowego zasobu wiedzy, jaką zebrałam podczas moich chaotycznych lektur w antykwariacie. Karol Wielki? - myślałam, mój Karol Wielki? Ten z antykwariatu? Siedziałam wtedy cicho, oniemiała ze zdumienia zetknięciem dwóch światów, które przecież były od siebie tak odległe.
W przerwach w czytaniu pomagałam ojcu w pracy. W wieku dziewięciu lat wolno mi było pakować książki w brunatny papier i adresować do naszych zamiejscowych klientów. W wieku dziesięciu lat pozwolono mi nadawać je na poczcie. Jako jedenastolatka zastąpiłam matkę w jej jedynym zajęciu w antykwariacie: w sprzątaniu. Uzbrojona w chustkę na głowie i fartuch przeciw brudowi, zarazkom i ogólnej szkodliwości „starych książek” przechodziła wzdłuż półek z delikatną miotełką z piór, mocno zaciskając usta i starając się nie oddychać. Od czasu do czasu pióra podnosiły kłęby urojonego kurzu, a ona cofała się, kaszląc. Nieuchronnie rozdzierała sobie pończochy o skrzynkę, która z przewidywalną złośliwością książek znalazła się akurat za nią. Zaproponowałam, że ja będę odkurzać; chętnie wyrzekła się tego zajęcia; potem nie musiała już wchodzić do księgarni.
Kiedy miałam dwanaście lat, ojciec zlecił mi odszukiwanie zagubionych książek. Jako zagubione określaliśmy te, które według zapisu były na składzie, ale nie znajdowały się na swoim miejscu na półce. Mogły zostać skradzione,zwykle jednak roztargnieni szperacze wtykali je w niewłaściwe miejsca. Antykwariat zajmował siedem pokoi zapchanych od podłogi po sufit książkami, tysiącami książek.
- A przy okazji sprawdź kolejność alfabetyczną - powiedział ojciec.

Diane Setterfied, Trzynasta opowieść

Brak komentarzy: