Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

czwartek, 29 stycznia 2009

boli, ale jest

Mężczyzna ubiera się i wychodzi. Jadąc przez centrum miasta, w którym mieszka, dzwoni z samochodu:
- Jesteś?
- Tak, do drugiej.
- Mogę wpaść?
- Jasne.
Po kwadransie mężczyzna kocha się z wysoką szatynką o ciemnych oczach. To do niej dzwonił z samochodu. Zajmuje im to około czterdziestu minut. Kiedy ona bierze kąpiel, on otwiera lodówkę, wyjmuje z niej butelkę wyborowej i słoik z marynowanymi papryczkami pepperoni. Z szafki wyjmuje dwa kieliszki, do których nalewa wódkę. Z szafki na sztućce - dwa małe widelce do zakąsek. W mieszkaniu szatynki czuje się jak u siebie.
- Chodź wreszcie - woła, próbując przekrzyczeć szum wody w łazience.
Po chwili szatynka wychodzi. Ma na sobie szlafrok i turban z ręcznika na głowie.
- Twoje zdrowie - mężczyzna podnosi kieliszek i wypija jego zawartość.
Szatynka robi to samo. Przez chwilę siedzą w milczeniu, patrząc przez okno.
- Czy ty mnie w ogóle kochasz? - pyta ona, uważnie przyglądając się jego twarzy.
- Robert, pytałam...
- Tak, słyszałem.
- No więc?
- Mogę ci oczywiście powiedzieć, że cię kocham, ale dziś mam dzień prawdomówności, więc powiem ci, jak jest. Ja, widzisz, kocham tylko siebie, a i to bez wzajemności...
- Jak zawsze stroisz sobie żarty. Pytałam poważnie.
- Wiem, dlatego poważnie ci odpowiedziałem. Nie stroję sobie żartów.
Szatynka nalewa kolejny kieliszek wódki, piją, po chwili mężczyzna nalewa następny.
- Odwieziesz mnie do kancelarii? 0 drugiej mam sprawę, muszę zabrać akta.
- Oczywiście.
Kiedy jadą, szatynka pyta mężczyznę:
- O czym myślisz?
- O niczym.
- Jak to, przecież widzę. Uśmiechasz się do siebie.
- No tak... Wiesz, czuję się szczęśliwy. Patrzę na ludzi, każdy gdzieś się spieszy, totalna nerwówka, a mnie... Mnie nigdzie się nie spieszy.
- Nie rozumiem...
- To proste, diablo proste. Przestało mi zależeć. Satysfakcjonuje mnie to, że nie mam w głowie tego, co oni. Że nie dałbym się pokroić. No, może za dzieci, ale reszta... Reszta przestała mnie obchodzić. Już nie chcę brać udziału w ich grach. Chcę przejść przez to wszystko bezboleśnie, najmniejszym kosztem.
- Zawsze byłeś taki...
- Nie, nie byłem ani mobilny, ani zdecydowany, ani bezwzględny, ani jaki tam chcesz. Mnie w sumie nie było, ja tylko markowałem obecność. Przekonująco i w dobrym stylu, ale tylko markowałem. Mnie te wszystkie sprawy nic a nic nie interesowały. Wiesz, co najbardziej mnie rajcowało, kiedy byłem dzieckiem?
- Powiedz...
- Najbardziej lubiłem patrzeć. Reszta była tylko dodatkiem. Potrafiłem cały dzień przesiedzieć na parapecie, patrząc przez okno. Nie nudziłem się nawet przez sekundę. A teraz.... Teraz nie chce mi się już udawać. Poza tym napatrzyłem się. Czasem niedobrze mi od tego.
- Jesteś zmęczony...
- Nie, złotko, nie jestem zmęczony. Jestem wypoczęty, przytomny i trzeźwy jak rzadko kiedy. Po prostu nie chcę już gonić. To bez sensu. Codziennie wstaję i gonię za czymś, co nie ma ze mną nic wspólnego.
- Kocham cię.
- Powiedziałam, że cię kocham...
- Słyszałem...
- I?
- Nic.
- Pytam poważnie.
- Nie lubię tego słowa... Za wiele obiecuje.
- Nie rozumiem...
- Nie szkodzi, to nie jest konieczne, żebyś rozumiała. Żeby którekolwiek z nas rozumiało.



Mariusz Grzebalski, Człowiek, który biegnie przez las

Brak komentarzy: