Zdaje mi się, że cała wiedza o moim życiu pochodzi z książek
Jean-Paul Sartre, Mdłości

piątek, 16 stycznia 2009

mdłości

Nie wiem dlaczego, ale wczoraj wieczorem przyszła mi ochota – o ile można tak powiedzieć - na wymioty. Nie to, że zrobiło mi się po czymś niedobrze, na przykład po kapuśniaku, który ugotowałem sobie dzień wcześniej, albo po parówce, która pękła w trakcie gotowania, tak że przypominała rozchylony kobiecy srom. Nie, ja po prostu ni stąd, ni zowąd poczułem, że powinienem się oczyścić.
Przyszła noc, leżałem w łóżku, byłem zmęczony naprzemiennym czytaniem i pisaniem, a zacząłem o ósmej rano, od zapisania koszmarnego snu, w którym błądziłem w labiryncie własnej jaźni, choć właściwie to od przerobienia tego, co z tego snu zapamiętałem w krótką formę prozatorską.
No więc leżałem skonany w swoim wielkim łóżku, zastanawiałem się: kąpać się, nie kąpać? W końcu zadecydowałem: kąpać! Wszedłem do łazienki, zobaczyłem sedes i właśnie wtedy naszła mnie ochota na wymioty. Przez cały dzień niewiele jadłem, trochę kapuśniaku ze słodkiej kapusty z bekonową wkładką, parówkę przypominającą rozchylony kobiecy srom i płatki kellogs z mlekiem 0,5% tłuszczu.
Poza tym piłem wino, kieliszek czerwonego portugalczyka i pół butelki białego martina kremsera. Kremsera wypiłbym więcej, bo za winem, zwłaszcza białym, przepadam, ale dostałem zgagi.
Nie musiałem długo czekać, stojąc w łazience i patrząc w sedes, który lśnił jak, nie przymierzając, pierwszorzędny mercedes albo beemka. Nawet jeden niedopałek nie pływał po wierzchu, żadnych ekskrementów. No więc nie musiałem długo czekać, I patrząc w mroczne oko błyszczącego sedesu, tylko od razu, z biegu, jak to się mówi, chlusnąłem - bez namysłu.
Wcale mi to nie pomogło, nie poczułem się oczyszczony - przeciwnie, chluśnięcie mi zaszkodziło. Pół nocy spędziłem z głową opartą na desce od klopa, co jakiś czas wstrząsały mną dreszcze, próbowałem dalej wymiotować, żeby mi te dreszcze przeszły, bo przecież nie było to przyjemne, drżeć tak i drżeć. Niestety, nie miałem siły ani nie miałem czym wymiotować - wymiotowałem żółcią, po godzinie czy półtorej skończyła się także żółć.
Z głową przyklejoną do deski myślałem o różnych sprawach, których wcześniej nie miałem czasu przemyśleć, ale najżywiej o tym, jak zdradliwy bywa los, bo ja przecież przy kiblu tkwiłem z własnego, by tak rzec, wyboru.
Co mi strzeliło do głowy, żeby oczyszczać się akurat pod wieczór, kiedy normalny człowiek kładzie się spać? No, ale jaka głowa, takie strzały. Leżałem więc na desce, czując się jak kłusownik, który po ciemku zastawiał pułapki na grzeczne futrzaki, aż wpadł w jedną z nich.

Mariusz Grzebalski, Człowiek, który biegnie przez las

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

"Bieguni" Olgi Tokarczuk polecam

zaczytany pisze...

czekają w kolejce, drogi(a) Anonimowy(a)...